Autor: Neramide Stern | Gatunek | Klasyfikacja | Recenzja | Aktualizacje |
Więcej od tego użytkownika | Horror | W-13 | Zobacz dyskusję | Zobacz historię |
Fabuła[]
Każdy dzień w Białej Komnacie wydawał się być snem na jawie. Przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Od pierwszego dnia wiedziała, iż życie w tym zwariowanym świecie nie będzie łatwe. Nikt z pacjentów nie chciał mieć z nią do czynienia, choć w ogóle jej nie znali. Stała się najsłabszą w stadzie i taka miała pozostać już zawsze. Nie zmieniła tego. Zrezygnowała z walki o pozycję i szacunek. Mogli nią poniewierać do woli. Ona i tak nie miała po co żyć.
Zastanawiała się czym rozgniewała pana, że ją opuścił. Przecież nikomu źle nie życzyła, a dobre intencje powinny się liczyć. Mimo to brud nie zamierzał zniknąć, choć starała się go zmyć. Nadal czuła ten okropny odur, zupełnie jakby przesiąkł ją na wylot. Przypominał jego, całkiem zapomniała jak miał na imię, choć powinna pamiętać potwora, który pozostawił trwały ślad. Wszystkie wspomnienia widziała jak przez mgłę, a niektóre całkowicie zniknęły. Aby ich nie stracić postanowiła założyć dziennik. Zdobycie grubego notesu okazało się trudniejsze niż mogłoby to się wydawać. Zaopatrowano pacjentów w rzeczy biurowe stosunkowo rzadko, a dostęp do nich mieli tylko i wyłącznie podczas wizyt terapeutycznych. Prowadziła je tylko doktor Vera Gorski. Za zdrowie pacjentów odpowiadała doktor Rebecca Holiday, a za bezpieczeństwo, edukację i zajęcia rekreacyjne młody naukowiec Cezar Salazar. Posiadał w sobie większe pokłady złości niż można było przypuszczać. Nigdy nie ukrywał swojej nienawiści do wykonywanego przez siebie stanowiska. Zawsze zaznaczał, że wolałby zszywać rany cięte pacjentom niż zajmować się ich wychowaniem. Wielokrotnie zaniedbywał swoje obowiązki, nie przejmując się coraz starszymi dziećmi, które nadal nie potrafiły czytać i pisać. Chodziły często nieumyte i zaniedbane, ale młodzieży ze starszej grupy wiekowej to nie interesowało. Znalezienie kilku młodych nianiek "na stałe" graniczyło z cudem. Marisza chciała pomóc. Wiedziała, że powinna się nimi zając. Jednak nie mogła opiekować się nimi sama. Sprawy nie ułatwiały dziewczyny ze stworzonego przez siebie stwowarzyszenia Red Rose. Dosyć szybko udało im się podporządkować społeczność Białej Komnaty oraz narzucić zasady gry. Niewiele mogła zrobić w tej sytuacji. Postawiły ją w dość trudnym położeniu. Dlatego coraz częściej myślała o ucieczce. Pragnęła przede wszystkim uciec przed Cezarem, który z każdym dniem przerażał ją coraz bardziej. Miał wobec niej oczekiwania, których nie mogła spełnić i nie chciała. Chwytała się nadziei, iż Cezar w końcu sobie odpuści i całą swoją uwagę skupi na Dianie, lecz okazało się to dużo bardziej odległe w czasie niż z początku założyła. Ruda złośnica zdawała się go tylko drażnić swoją obecnością, choć nie powiedział jej tego prosto w oczy. Zapewne nie chciał jej niepotrzebnie krzywdzić, co nie oznaczało, że w zupełności krył się ze swoimi zamiarami wobec Mariszy.
Zbliżała się pora obiadowa. Wszyscy zajęli miejsca w stołówce. W powietrzu unosił się zapach brei. Ostatnio tylko to jedli. Nastolatka podejrzewała, że w ten sposób próbują zaoszczędzić pieniądze, tylko nie wiedziała ile czasu minie zanim wpadną na pomysł, żeby ich głodzić. Nie chciała nawet myśleć co by było następstwem takiego działania. Z resztą i tak już miała wiele powodów do zmartwień. Podeszła do lady z wcześniej przygotowanym jedzeniem. Nagle w oddali usłyszała szloch. Jej wzrok szybko powędrował w tamtą stronę.
Lilly siedziała roztrzęsiona w kącie, tuląc do siebie mocno zniszczoną już lalkę. Marisza wielokrotnie zastanawiała się jak czternastolatka weszła w jej posiadanie. Niestety nikt nie potrafił tego wyjaśnić. Wzrok miała nieobecny, a z szarych oczu wypływały słone łzy. Nie pierwszy raz widziano ją w takim stanie. Tyle, że tym razem nie zanosiło się na to, by przestała płakać. Długie ciemne włosy kleiły się do spoconego czoła, lecz nastolatka zdawała się tym zbytnio nie przejmować. Tym razem musiało stać się coś poważnego. Marisza postanowiła dowiedzieć się co się stało. Podeszła powoli do dziewczyny, po czym usiadła obok niej. Wzdrygnęła się, czując chłód bijący z śnieżno białej podłogi. Spojrzała na Lilly, której oczy lśniły od mokrych łez.
– Co się stało? – spytała, szepcząc na wypadek gdyby ktoś zamierzał przysłuchiwać się ich rozmowie.
Przez dłuższą chwilę Lilly nie mogła wydusić z siebie choćby słowa. Gdy otworzyła usta, wydobył się z nich głośny szloch.
– Po co chcesz to wiedzieć? – spytała ciszej niż zamierzała. Zdawała się złościć za to, że ktokolwiek chcę wiedzieć o tym co zaszło jeszcze parę chwil temu.
– Nie wiem. Po prostu uważam, że to ważne – niepewnie przyznała Marisza. Postanowiła być szczera wobec swojej rozmówczyni.
– Wątpię czy to zrozumiesz, ale niech ci będzie. Powiem to co chcesz wiedzieć. Tylko to ma pozostać między nami, jasne?
Marisza kiwnęła głową. Lilly westchnęła przeciągle. Chcąc nie chcąc poczuła, że jej ciemne oczy wilgotnieją od nadmiaru emocji. Często nienawidziła siebie za to, iż jest nazbyt wrażliwa i zalewa się łzami przez byle błahostkę.
– Jestem... – zanim zdążyła powiedzieć nieco więcej do stołówki wszedł Cezar. Wtedy Marisza uświadomiła sobie w jakim położeniu się znajduje. Pora obiadowa za chwilę miała dobiec końca. Mężczyzna z pewnością nie będzie zadowolony, gdy dowie się, że nic jeszcze nie zjadły. Pociągnęła Lilly za rękę, dając jej tym samym znak, aby wstała. Niestety nastolatka nie zamierzała ruszyć się z miejsca. Mariszę ogarnęła panika.
– Musimy wstać i wmieszać się w tłum. Może nie zauważy... – Próbowała przekonać Lilly do działania, ale nic nie wskazywało na to, że będzie współpracować.
– Pierdol się Marisza. Pierdol się... – wypowiedziała te słowa z dużym naciskiem. Gestem ręki nakazała, żeby odeszła.
Nastolatka poddała się i więcej nie naciskała. Niestety czas nie płynął na jej korzyść. Cezar zdołał je spostrzec w tym całym zamieszaniu. Mogła jedynie przyjąć to co ją czekało na klatę. Mężczyzna zbliżał się z każdą chwilą. Nie wyglądał na zachwyconego. Lilly oczywiście stała się obojętna na wszystko.
– Czekacie kurwa na specjalne zaproszenie? Nie mam całego dnia – warknął na nie, próbując je przestraszyć i pokazać, że mówi całkowicie poważnie.
Marisza powoli ruszyła w stronę czekającej na zewnątrz grupy. Gdy mijała opiekuna zupełnie niekontrolowanie zaburczało jej w brzuchu i to dosyć głośno. Objęła się, próbując stłumić ten odgłos, lecz to na nic się zdało.
– Więc obiadu też nie jadłyście, co? A później macie czelność jeszcze narzekać. – Chwycił blondynkę za ramię na wypadek, gdyby miała zamiar uciec. Odprowadził ją do lady i kazał wybrać potrawę.
Zdecydowała się na pierwszy lepszy posiłek. Wzięła go czym prędzej i zajęła miejsce przy stole. Problem pojawił się, gdy Cezar uznał, że dziewczyna je za wolno. Wyrwał jej łyżkę z ręki, po czym wpychał całą zawartość do ust piętnastolatki. Nie mogła nawet porządnie przegryźć jedzenia, więc dość szybko zaczęła się dławić. Chcąc nie chcąc wszystko zwymiotowała. Mimo to mężczyzna nie zamierzał odpuścić i nabrał to co chwilę temu zwymiotowała na talerz. Zemdliło ją na sam widok.
– Proszę... nie... – błagała cicho, by przestał. Gdy podniosła wzrok, zobaczyła jak Lilly zrzuciła jedzenie prosto na jego głowę. Był nie mniej zaskoczony niż ona.
– Sam to zeżryj – odpowiedziała wrednie. Ten czyn graniczył z szaleństwem. Nigdy nie podejrzewała Lilly o taką odwagę. Będzie ją on słono kosztował. Cezar zawsze karał za nieposłuszeństwo choćby dla zasady.
Reszta nastąpiła błyskawicznie. Rzucił się na nią niczym wygłodniałe zwierze. Dziewczyna próbowała uciec od niego, lecz okazał się dużo szybszy. Pochwycił jej ramiona i potrząsał nią do tego stopnia, że dosyć szybko dostała zawrotów głowy. Za wszelką cenę starała się wyrwać ręce. Zaparła się nogami, by było jej łatwiej. Wbiła mu paznokcie w ręce i rozdrapała skórę, zadając ból. Wściekły puścił ją, po czym mocno odepchnął. Natrafiła na przeszkodę i uderzyła tyłem głowy o kant stołu. Upadła na podłogę z lekkim łoskotem. Pojawiła się kałuża krwi, kontrastująca z śnieżno-białą podłogą. Śmierć nastąpiła natychmiast. Patrzyła na niego pustymi oczami nadal wyrażającymi strach. Nawet nie podszedł do niej, by sprawdzić puls. To było zbyteczne. Marisza za to wpadła w histerie i zaczęła lamentować nad losem zmarłej. Nie słuchał tego co mówiła. Myślał intensywnie jak wybrnąć z tej sytuacji. Doszedł do wniosku, że będzie zmuszony nieco zmienić wersje wydarzeń. Pozostało mu jedynie przekonać jedynego świadka do współpracy.